Jak zarabiać na blogu? Dlaczego zarabianie na blogu jest złe? Patologia, komercyjne szambo, brak etyki czy może przedsiębiorczość i dobry biznes?

Jak zarabiać na blogu? Dlaczego zarabianie na blogu jest złe?

Post powstał pod wpływem chwili, bo czytając na jednym blogu post o pewnym interesującym mnie miejscu (gdy przygotowywałam się do wyjazdu w dolnośląskie, gdzie bywam mniej niż rzadko), wpadł mi w oko artykuł o tym, jacy to blogerzy są sprzedajni i jakim to gęstym bagnem jest komercyjna blogosfera. No i trochę mnie to zniesmaczyło. Nie dlatego, że mój blog jest sponsorowany - bo nie jest. Ale dlatego, że do jednego worka wrzucono niemal bezkrytycznie wszystkich blogerów podróżniczych. 


O co chodzi?

Poszperałam tu i ówdzie. Pogooglałam, poszukałam postów o zarabianiu na podróżach, o błędach popełnianych na blogach podróżniczych i blogowej etyce, o kupowaniu, sprzedawaniu i wszystkim tym, gdzie w tle widać mniejsze lub większe pieniądze. Poczytałam o tych złych i gorszych zachowaniach blogerów, o ich błędach, wadach i zaletach. I co zauważyłam? Wydaje mi się, że są dwa obozy. Są ci, którzy na blogu zarabiają, piszą poradniki o tym jak na blogu zarabiać i jak pisać artykuły aby były chętniej czytane. Natomiast z drugiej strony są ci, którzy na swoich blogach nie zarabiają, piszą o tym, jaka komercja jest zła i jak zabija blogi, prawdę i rzetelność dziennikarską oraz o tym, że pisanie artykułów w taki sposób, żeby ktoś chciał je czytać jest dnem dna. 


Co o tym sądzę?

Z mojego punktu widzenia wygląda to trochę jak walka w piaskownicy. Po dwóch stronach okładają się tacy, którym się udało z tymi, którym nie wyszło. 
Byłabym jednak bardzo niesprawiedliwa gdybym uznała, że to podział idealny. Bo bez wątpienia jest też grupa takich, którzy po prostu piszą i mają gdzieś w której z grup są. Robią swoje i nie dbają o kliki, statystyki i zarobki. Czy zauważyliście, że nawet Ci blogerzy, którzy reklamują się jako tacy, którzy na swoim blogu nie zarabiają i którzy krytykują zarabiających, przy pierwszej możliwej okazji wspominają o swoich statystykach i zasięgach? Czy zauważyliście, że blogerzy, którzy robią wszystko dla czystej niby tylko przyjemności doskonale znają trendy, osiągnięcia innych blogerów i zasady pisania poczytnych postów? Pozornie również je wykorzystują, ba, nawet się tym chwalą. 


Co jest w grupie największych (podobno) blogerskich grzechów?

1. Zarabianie to zło. Zarabianie na podróżach jest fajne. 

Brzmi trochę jak wyznanie schizofrenika? To poczytaj sobie trochę losowych blogów. Wybierz takiego, na którym będą jakieś artykuły sponsorowane (np. test jakiegoś sprzętu). Dam głowę, że gdzieś w dziale poradnikowym natrafisz na artykuł o tym jak autor proponuje zarobić na swoich podróżach, swoim pisaniu. Zdradzi może kilka swoich pomysłów lub ogólnodostępnej wiedzy. A teraz dla odmiany postaraj się znaleźć również takiego bloga, który nie wygląda na sponsorowany. Bez reklam, zakładek o współpracy i tym podobnych rzeczy. Wielce prawdopodobne, że natrafisz na nim na post, w którym będzie on obśmiewać komercję - od której przecież on jest wolny - i pisanie dla pieniędzy - bo przecież on tak nie robi. Pewien tetryk w swych blogowych wyznaniach miesza z błotem niemal wszystkie działania, obok których widać jakiekolwiek złotówki. Współpraca - zło, patroni - jeszcze gorsze, reklama - badziewie. Niemal każdy swój artykuł rozpoczyna od spowiedzi, że on sprzedajny nie jest, że w przeciwieństwie do innych u niego artykułów sponsorowanych nie ma. Choć sama (po przeczytaniu kilku jego postów) zaczęłam mieć spore wątpliwości, czy chwali się on tym czy może raczej żali. 
A gdzie w tym jestem ja? Nie uważam, aby zarabianie na tym co się robi - dla mniejszej lub większej przyjemności - miało być złe. Nie ma nic nagannego w czerpaniu korzyści majątkowych z dzielenia się swoją twórczością w internecie - bo i dlaczego? Skoro to moje treści, to mam prawo udostępniać je na moich warunkach. Jednak z tym stwierdzeniem "moje treści" wiąże się sporo nadużyć - ale do tego jeszcze wrócę. 
Czy ja zarabiam na blogu? Powiem szczerze, że pewnie fajnie by było - bo i czemu nie? Owszem, mam odpalone na blogu reklamy google - ale jeszcze niewiele mi z nich przyszło. Czy mam sponsorów? Czy powstały na blogu treści sponsorowane? Czy płacono mi za pisanie artykułów? Nie. Co nie oznacza, że nigdy do tego nie dojdzie. Uważam, że nie ma w tym nic złego, dopóki robi się to rzetelnie i w zgodzie ze sobą i o ile wyraźnie się zaznacza w publikowanych treściach na zlecenie kogo powstały. A znam kilku blogerów piszących artykuły sponsorowane (głównie testy różnych produktów) - którzy mimo tego, że piszą za pieniądze, to robią to kompetentnie i uczciwie, a przede wszystkim otwarcie zaznaczają co powstało na zlecenie. Potwierdzają więc, że się jednak da.

2. Jak pisać artykuły?

To, wydawać by się mogło pozornie niewinne pytanie, jest kością niezgody wśród blogerów. Obóz zarabiający przekonuje, że warto pisać tak, by ludzie chcieli klikać w artykuły i je czytać. Inni natomiast obśmiewają popularne tytuły "10 zasad czegoś tam", "15 największych atrakcji", "10 sposobów na udany weekend" i tym podobne wyliczanki. Traktują je jako wabik na nic niespodziewającego się naiwnego czytelnika. Kto ma rację? Prawda jak zwykle leży nieco po środku. Trzeba bowiem oddać tym przedsiębiorczym, że mają pewną słuszność. Wyliczanki są najchętniej czytanymi artykułami, bo i najłatwiej jest do nich trafić. Sami się zastanówcie. Gdy wybieracie się w zupełnie nieznane miejsce co wpisujecie w wyszukiwarkę? Najczęściej jest to coś podobnego do zapytania "największe atrakcje Warszawy, Peru czy innego Archangielska". Szukamy tego co najciekawsze, najfajniejsze, najtańsze, najłatwiej dostępne i tak dalej. Czy to źle czy dobrze, że ludzie lubią to co jest "naj"? No może i źle. Ale trudno walczyć z przyzwyczajeniami. Jeżeli więc komuś mniej lub bardziej zależy na tym, aby czytelnik do niego trafił, to pisze czasem i takie artykuły. Czy one same w sobie są złe? Uważam, że nie, o ile przedstawiają rzetelną wiedzę i napisane są uczciwie. Sama popełniłam kilka artykułów tego typu. Czy w:
jest naprawdę coś złego?
Uważam, że jeżeli mam ochotę napisać artykuł o ośmiu mostach we Wrocławiu lub nietypowych atrakcjach Wrocławia, których znalazłam akurat dziesięć, to po prostu to robię. Czy wszystkie moje artykuły tak wyglądają? Oczywiście nie, przeważająca większość postów ma tradycyjną strukturę i opowiada o jednym miejscu, jednej atrakcji. Ale, no do cholery, kto jest autorem na moim blogu? Ja, czy ludzie, którzy w wyliczankach widzą jakiś problem? Jeżeli ktoś uważa takie artykuły za niewartościowe - choć nie wiem na jakiej podstawie - to niech ich po prostu nie czyta. Ja, jako autor mam prawo decydować w jaki sposób będę pisać i jakie tytuły będę nadawać. I dopóki artykuł jest pisany z szacunkiem do czytelnika, a nie jest jedynie clickbaitową pułapką, to nie ma w nim nic złego. 

3. A może SEO?

Bez wdawania się w szczegóły - bo absolutnie się na tym nie znam - SEO ma związek z pisaniem artykułów i używaniem w nich tak zwanych "słów kluczy". Chodzi tu też o to, aby artykuł miał odpowiednią strukturę, długość, odpowiedni opis we wszystkich możliwych miejscach i tak dalej. No i właśnie. Czy dbałość o takie techniczne aspekty tworzenia posta to oszustwo i szukanie pieniędzy, czy nie? Zagadką nie jest, że pozycjonowanie ma znaczenie. Jeżeli chcesz być czytany, to musisz być widoczny. Jeżeli chcesz być widoczny, to twoje posty muszą się pojawiać w wyszukiwarkach - najlepiej jak najbliżej pierwszego miejsca. Jeżeli spadniesz na drugą stronę, to przepadłeś, nikt do ciebie nie trafi. Czy więc to źle, że autorzy szukają sposobów, aby podnieść swoje wyniki i polepszyć statystyki? Czy w każdym przypadku będzie to manipulacja i oszustwo?
Dopóki nie traci na tym jakość tekstów, którym merytorycznie nic nie brakuje, to uważam, że nie ma co się czepiać. Co innego, gdy artykuł nie składa się z niczego innego jak tylko kilku zdań, które są jedynie po to, aby przemycić kluczowe i chwytliwe hasła w treści. Wówczas dobrze nie jest. 

4. Moje słowa, mogę robić z nimi co chcę. 

Prawda. Dopóki jesteś autorem bloga i dopóki piszesz sam swoje teksty, masz prawo robić z nimi wszystko na co masz ochotę. 
Ale. No właśnie. Jest tu kilka "ale", które podnoszą osoby przeciwne "sprzedawaniu się" blogerów. 

a) Jeżeli piszesz teksty sponsorowane, to piszesz to, co chce sponsor. 
Nie zawsze tak być musi. Wszystko zależy od tego jaką współpracę się nawiązało. Przywołani przeze mnie nieco wyżej blogerzy, którzy umieszczają na swoich blogach artykuły sponsorowane piszą również tzw. "niewygodną prawdę". Trudno mi ocenić na ile wszystko jest rzetelne i bezstronne w takich tekstach, ale mając wątpliwości co do ich wiarygodności, to zawsze mogę je zignorować - bo wiem, że powstały w ramach współpracy z jakimś patronem lub producentem. 

b) Firmy płacą za artykuły, a blogerzy nie informują o tym czytelnika. 
No to już jest jawne chamstwo. Jeżeli ktoś bierze za coś pieniądze (lub czerpie z czegoś jakąkolwiek korzyść), to powinien o tym poinformować. Bo niestety można się spodziewać, że opisując to, za co otrzymuje się wynagrodzenie, można robić to inaczej, niż gdyby robiło się to za darmo. Podejrzewam, że złotówki, zwłaszcza gdy jest ich sporo, mogą trochę barwić okulary na różowo. 

c) Chcąc zdobyć czytelników kopiujesz z innych blogów i serwisów. 
Trudno to nawet skomentować. To działanie nie mające tak naprawdę wiele wspólnego z zarabianiem, bo dotyczy zarówno tych, którzy blogi prowadzą dla pieniędzy, jak i pozostałych. Oczywiście jest to działanie nieuczciwe, aby nie powiedzieć dosadniej, że niezgodne z prawem. Narusza bowiem dobra intelektualne innych osób. Jest cała armia blogerów, którzy kopiują treści, pomysły i zdjęcia od innych. Wiele już razy znajdowałam swoje zdjęcia tam, gdzie nie powinno ich być. Pół biedy, gdyby choć podlinkowano oryginalną stronę, lub choć uczciwie wspomniano skąd zostały ściągnięte. Zdarzało się nawet, że z moich zdjęć wycinano podpisy - umieszczam na nich swoje nazwisko - aby ukryć ich prawdziwe pochodzenie. 
Dziwne jest też to, jak wielu blogerów kopiuje Wikipedię. Nagminne - zwłaszcza wśród nowych blogów, które wydawać by się mogło, nie są nastawione na zarabianie pieniędzy - jest przepisywanie niemal całych stron z tej internetowej encyklopedii. Jeszcze dziwniejsze jest dla mnie to, że gdy na taki proceder zwracam uwagę autorowi - w komentarzu najczęściej - to mało kto traktuje to poważnie. Inni komentujący nie widzą w takim zachowaniu zwykle niczego złego. To pokazuje tylko jak niski poziom etyczny reprezentujemy - wszyscy - jako internetowe społeczeństwo. Bo jeżeli przysłowiowy Rysiek czy Zenek czytający kopię Wikipedii na stronie o podróżach nic złego nie widzą, to w jakiej dżungli jesteśmy?


Co dalej?

Czy serio nie ma nic pośrodku? Albo jesteś komercyjnym szambem, albo jesteś skazany na biedowanie? No chyba jednak nie. Bo gdyby tak było, to trzeba by uznać, że żaden dziennikarz nigdy nie napisał nic wartościowego, z polotem, od siebie, cennego, godnego uwagi i zastanowienia. No a przecież tak nie jest. A jednak gazety mu za pisanie płacą. Bywa, że płacą dużo. Można więc chyba zarabiać, a jednocześnie robić to w sposób godny. Można przecież zgodzić się na współpracę z tą czy inną instytucją, z tą czy z inną marką, ale na własnych zasadach. Można pisać szczerze i jednocześnie tak, aby dobrze wypadać w wyszukiwarkach. Można wszystko, trzeba tylko chcieć. 
A ja bardzo bym chciała, aby te obozy o jakich na samym początku pisałam, miały do siebie nieco więcej szacunku. Bo - tu pewnie was zaskoczę - nikt z Was nie ma racji. Ani bezkrytyczne zarabianie na blogach i wciskanie czytelnikom gównianych treści wyłącznie dla podniesienie statystyk nie jest etyczne, ani hejtowanie blogerów tylko za to, że zgodzili się na promocję produktu lub regionu na swoim blogu obiektywne nie jest. Nie jest sprzedajną świnią każdy, kto postanowił swoje hobby zamienić w dający zyski biznes. Nie jest, dopóki oferuje naprawdę dobry produkt jakim jest jego - i tylko jego - blog. Nie oceniaj, jeśli sam nie chcesz być oceniany tetryku. Bo Twój blog również nie jest wolny od wad. Ani mój. 

Komentarze

Copyright © Tour the World PL